Zdałam sobie sprawę, że jakieś trzy czwarte postów, które publikuję dotyczy moich nie-miłości i nie-związków. Postanowiłam więc, że tym razem zaprezentuję wam coś z nieco innej beczki, czyli przepis.
Przepis na udany dzień w pracy
Czas przygotowania: 8-8,5 h
Składniki:
1 nowy przystojny współpracownik
1 stary znajomy konwojent
1 ulubiona kierowniczka
2 długopisy
mała ilość coli
michałki
Przygotowanie:
Zmieszaj wszystkie składniki w dowolnej kolejności, jednak nie dodawaj wszystkiego naraz. Pamiętaj też, że z tej mąki chleba nie będzie, bo żeby był chleb, muszą być i jaja.
Wiem, to powyżej nie ma większego sensu, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Tęskniłam za pracą, jak już mówiłam ostatnio, a ona chyba tęskniła za mną. W każdym razie miło mi poinformować, że wszystko wróciło do normy, czyli dzień bez Pięknego jest dniem straconym. Żadnych aluzji, tak jakby nic się nie stało. W końcu oboje jesteśmy dorośli. Było ciepłe lato, choć czasem padało... Znów jest prawie mój.
A mój nie-związek chyba czas już zakończyć, bo przyszłości w nim nie widzę. Chociaż czy można zakończyć coś, co się nawet nie zaczęło? To, co nam było, co nam się zdarzyło do ułożenia w głowie mam/ To nic nie znaczyło, to nie była miłość...