Nie da się ukryć, ze w zeszłym tygodniu byłam w naprawdę doskonałym nastroju. Po prostu nie mogłam czuć się inaczej, widząc Pięknego tak tryskającego humorem. 'Jestem młody, dlaczego mam być poważny?' pytał, kiedy jak dziecko po moim odwróceniu się zabrał mi i schował kawałek sznurka, oczywiście udając, ze o niczym nie wie. Nie przeszkadzało mi nawet, ze oberwałam długopisem w głowę, w końcu pan J. 'przeszkodził nam w romansie', jak za starych, pięknych czasów. To były głupie słowa, z których ucieszyłam się jak głupia.
A teraz mój przepis na udany dzień jest nie do zrealizowania. Mówiłam wam, ze w razie czego możecie podmieniać składniki, ale są też takie, bez których nawet najlepszy kucharz nie da rady. On był takim składnikiem.
Widzicie, nie jestem przesądna. Żadne czarne koty, drabiny i rozbite lustra nie są mi straszne, ale zdarzyła się rzecz, która mnie przeraziła. Upadł mi długopis. Cóż, niby żadna heca, bo to się zdarza bez przerwy, ale co za długopis upadając rozpada się na kawałeczki jakby był ze szkła? To musiał być zły omen i był.
Pożegnania nie są miłe, ale są gorsze od nich rzeczy, choćby zniknięcie bez słowa i niedotrzymanie obietnicy. Bo Piękny zniknął. Owszem, mówił, ze czeka na nową pracę, ale obiecał też, ze powie mi o niej, kiedy ją zacznie, jak nie sam, to przekaże mi przez kogoś. I wciąż wisi mi tę jedną cholerną kawę.
Może ten jego uśmiech, kiedy widziałam go po raz ostatni był uśmiechem 'cieszę się, bo już nigdy tu nie wrócę'? Może jego miłe słowa na koniec były tylko po to, żeby nie zapamiętano go aż tak źle, żeby chociaż ktoś po tym wszystkim myślał o nim dobrze? Bo tak, Emi jest chyba jedyną spośród jakichś dwudziestu (albo i więcej) osób, która będzie naprawdę za nim tęsknić, i której nie kojarzył się źle. Bo on zupełnie nic mi nie zrobił. Nic. To nic bolało mnie przez jakiś czas i trochę boli nadal, ale zdałam sobie sprawę, ze za dużo oczekiwałam. Ale dla mnie zawsze był miły, podczas gdy innym zwalał ciężkie worki na ziemię zamiast na wózek, załaził za skórę jak mógł, gdy tylko coś szło nie po jego myśli. Dla mnie zawsze był w porządku.
Był taki czas, kiedy chodziłam do pracy dla dwóch rzeczy: pana M. i pieniędzy, zresztą nawet pisałam o tym na poprzednim jeszcze blogu, głównie jednak dla pana M. Do tej pory na myśl o nim cienkie mi ślinka... W każdym razie w pewnym momencie i on zrezygnował z pracy, a ja byłam tym faktem załamana. Również chciałam dać sobie spokój, ale ciągnęłam to 'do wakacji' czy jakoś tak. I wtedy właśnie pojawił się pan K., który jednak dał mi powód, żebym została. A później patrzyłam, jak znikają po kolei ludzie, których lubiłam, aż praktycznie został tylko on. A teraz nawet jego nie ma.
Kiedy to do mnie dotarło, pomyślałam 'nothing to do here'. Mam dość patrzenia, jak osoby dla mnie ważne znikają z mojego świata. Teraz to ja powinnam stamtąd zniknąć i zniknę wraz z nowym rokiem. W końcu ile można tkwić w bagnie? Najlepiej wyjść z niego póki czas, bo potem można wsiąknąć na zawsze.
A teraz mój przepis na udany dzień jest nie do zrealizowania. Mówiłam wam, ze w razie czego możecie podmieniać składniki, ale są też takie, bez których nawet najlepszy kucharz nie da rady. On był takim składnikiem.
Widzicie, nie jestem przesądna. Żadne czarne koty, drabiny i rozbite lustra nie są mi straszne, ale zdarzyła się rzecz, która mnie przeraziła. Upadł mi długopis. Cóż, niby żadna heca, bo to się zdarza bez przerwy, ale co za długopis upadając rozpada się na kawałeczki jakby był ze szkła? To musiał być zły omen i był.
Pożegnania nie są miłe, ale są gorsze od nich rzeczy, choćby zniknięcie bez słowa i niedotrzymanie obietnicy. Bo Piękny zniknął. Owszem, mówił, ze czeka na nową pracę, ale obiecał też, ze powie mi o niej, kiedy ją zacznie, jak nie sam, to przekaże mi przez kogoś. I wciąż wisi mi tę jedną cholerną kawę.
Może ten jego uśmiech, kiedy widziałam go po raz ostatni był uśmiechem 'cieszę się, bo już nigdy tu nie wrócę'? Może jego miłe słowa na koniec były tylko po to, żeby nie zapamiętano go aż tak źle, żeby chociaż ktoś po tym wszystkim myślał o nim dobrze? Bo tak, Emi jest chyba jedyną spośród jakichś dwudziestu (albo i więcej) osób, która będzie naprawdę za nim tęsknić, i której nie kojarzył się źle. Bo on zupełnie nic mi nie zrobił. Nic. To nic bolało mnie przez jakiś czas i trochę boli nadal, ale zdałam sobie sprawę, ze za dużo oczekiwałam. Ale dla mnie zawsze był miły, podczas gdy innym zwalał ciężkie worki na ziemię zamiast na wózek, załaził za skórę jak mógł, gdy tylko coś szło nie po jego myśli. Dla mnie zawsze był w porządku.
Był taki czas, kiedy chodziłam do pracy dla dwóch rzeczy: pana M. i pieniędzy, zresztą nawet pisałam o tym na poprzednim jeszcze blogu, głównie jednak dla pana M. Do tej pory na myśl o nim cienkie mi ślinka... W każdym razie w pewnym momencie i on zrezygnował z pracy, a ja byłam tym faktem załamana. Również chciałam dać sobie spokój, ale ciągnęłam to 'do wakacji' czy jakoś tak. I wtedy właśnie pojawił się pan K., który jednak dał mi powód, żebym została. A później patrzyłam, jak znikają po kolei ludzie, których lubiłam, aż praktycznie został tylko on. A teraz nawet jego nie ma.
Kiedy to do mnie dotarło, pomyślałam 'nothing to do here'. Mam dość patrzenia, jak osoby dla mnie ważne znikają z mojego świata. Teraz to ja powinnam stamtąd zniknąć i zniknę wraz z nowym rokiem. W końcu ile można tkwić w bagnie? Najlepiej wyjść z niego póki czas, bo potem można wsiąknąć na zawsze.
Chciałam tylko zedrzeć z niego ten mundur! I dosłownie, i w przenośni. Zobaczyć, kim jest pod spodem. Kim naprawdę jesteś? Kierownik zamieszania. Piękny. Zatruta Strzała. Jak się ubiera. Czego słucha. Co lubi. Jakie ma hobby. I tak dalej. Tak po prostu chciałam się spotkać, żeby ktoś zapamiętał mnie jaką tę pierwszą, która umówiła się z konwojentem. Bo nigdy jakoś nikt o mnie nie mówił, a o tym 'romansie' wiedzieli prawie wszyscy. Fajnie byłoby być choć przez chwilę tam gdzieś w centrum, a potem znów zniknąć z boku.
Nie umiem sobie wyobrazić, że to koniec. I tak nie spotkamy się więcej, i tak nie będziemy się więcej już znać? Gdzieś we mnie tli się jeszcze nadzieja... nie nadzieja, wiara, że nasze ścieżki losu jeszcze się skrzyżują. Że jeszcze się spotkamy, przypadkiem na siebie wpadniemy w zatłoczonym Gdańsku, nowoczesnej Gdyni, pięknym sopockim molo, w końcu Trójmiasto to jeden organizm, albo wręcz na drugim końcu świata, bo przecież świat jest mały. Zobaczysz mnie i poślesz mi jeden z tych swoich uśmiechów, od którego znów stopnieje mi serce.
Początek sierpnia przyniósł rozczarowanie, początek września też jest zły. Aż boję myśleć, co przyniesie październik, bo pokładam w nim naprawdę duże nadzieje.
Spotkacie się, nie ma rzeczy niemożliwych. Może wróci? Może jeszcze nie wszystko stracone...?
OdpowiedzUsuńIdealne zdanie: Pożegnania nie są miłe, ale są gorsze od nich rzeczy, choćby zniknięcie bez słowa i niedotrzymanie obietnicy. Wiem coś o tym. Ale niestety mnie ta druga opcja również spotkała. Chociaż ja nawet nie znałam powodu odejścia, nie znałam powodu powrotu i drugiego odejścia również powodu nie znałam. Ale trzeba żyć i liczyć, że ścieżki znów się splotą o ile będziemy dalej tego chciały :)
OdpowiedzUsuń