czwartek, 30 maja 2013

List od wyimaginowanego przyjaciela

Uroczyście przysięgam, że kiedyś zetrę mu z całkiem ładnego ryja ten idiotyczny uśmieszek, który tak lubię, dla dobra przyszłych pokoleń, którym mógłby, nie daj Boże, przekazać materiał genetyczny, lub które mógłby uczyć. Dobrze słyszycie, Piękny jest z zawodu nauczycielem. 
Dziękuję, dobranoc.


Serio, czas z nim skończyć.

P.S. Polecam moje dziecko: KLIK. Wiem, że historia dupy nie urywa, ale bardzo motywowałoby mnie do pisania, gdyby ktoś od czasu do czasu rzucił jakiś komentarz. :)

sobota, 25 maja 2013

Paranoje we dwoje

To znaczy ja mam paranoję, a on nic o tym nie wie. Wszędzie go widzę, każdy mężczyzna na ulicy wygląda tak jak on. A kiedy naprawdę go spotykam, jestem wściekła, że mi pomachał, jak gdyby nic się nie stało. Paranoja. Paranoja przez wielkie P.

Gdybyście mnie widzieli tydzień temu... Miałam potworną fazę na gadanie, mówiłam bez przerwy przez całą drogę plażą z Orłowa do Sopotu i z powrotem. Złapała nas burza, przemokłyśmy do suchej nitki, ale było warto. Musiałam to wszystko z siebie wyrzucić.

Z wczorajszego Dżemu nic nie wyszło, zamiast tego było wino w domu. Zabrałam telefon Adze, popisałam z jej przyszłym-niedoszłym, swój dałam Schabby, żeby napisała do Bartka. Ciekawa sposób na wznowienie kontaktów po miesiącu ciszy. Pytanie, co dalej? 

środa, 15 maja 2013

Znasz mnie

Już zapomniałam jak to jest, kiedy idziesz na zajęcia z uśmiechem i nadzieją, że on gdzieś tam będzie. Kiedy łazisz jak głupia po wszystkich korytarzach tylko po to, żeby go zobaczyć. Kiedy wyglądasz na przerwie przez okno, żeby widzieć, czy znów stoi przed budynkiem i pali. Kiedy nie masz pojęcia, na którym roku (kiedyś w której klasie) jest i zastanawiasz się, czy może to już jeden z ostatnich momentów, kiedy możesz na niego popatrzeć. Kiedy przyglądasz mu się i rozmyślasz nad tym, czy ma dziewczynę, jakich ma przyjaciół, skąd jest, jakie ma plany na życie, czym się interesuje, a nawet co oznacza jego tatuaż. Kiedy wypatrujesz go w autobusie, bo wiesz przynajmniej, na którym przystanku wsiada i jakimi liniami jeździ.

Przypomniał mi o tym pewien osobnik nie do końca w moim typie. Niski. Blondyn. Kolczyk w uchu. A i tak na sam jego widok mój dzień staje się lepszy.

Mam nadzieję, że on o tym nie wie. Nie chcę wypaść na wariatkę.

Street Art Festival uważam za udany! Może line-up był kiepski, obsada słabsza niż rok temu, a pierwszy
Zeszłoroczna (fioletowa) i tegoroczna
(czerwona) bransoletka z SAF
dzień w ogóle pominęłam, bo mojej kochanej Adze nie chciało się iść, ale za to drugiego dnia bawiłam się świetnie. Momentami trochę dziwnie mi się patrzyło na gości w dresach trzymających skrzypce lub gitary czy siedzących na bębnach i miałam wrażenie, że te instrumenty trochę się tam marnują, ale nie da się zaprzeczyć, że nawet hip-hop/rap brzmi o wiele lepiej przy akompaniamencie muzyki na żywo.



Rok temu do domu odprowadzał mnie nie do końca trzeźwy i dopiero co poznany, ale za to przesympatyczny Marcin. Tym razem wypróbowałam podryw na zapalniczkę, to znaczy jakiś osobnik płci męskiej podchodzi i pyta, czy masz zapalniczkę, a jak masz, to i jakiś temat do rozmowy się znajdzie. O dziwo, zadziałało.

Plus oczywiście nasze tradycyjne udawanie pary lesbijek z Agą. Wychodzi nam to tak dobrze, że zaczynam się zastanawiać, gdzie leży granica naszego udawania...

Taki to przecudny napis znajduje się
teraz na pierwszej stronie mojego kalendarza :)

W niedzielę byłam za to na spotkaniu z Zeusem w empiku. Na jakieś dziesięć minut przed wyznaczoną godziną chodził sobie normalnie po sklepie i oglądał płyty, a ludzie w ogóle nie zwracali na niego uwagi. Czułam się trochę nie na miejscu, bo jakieś trzy czwarte publiczności stanowiły gimnazjalistki, ale generalnie było sympatycznie.

Zeus. Nie żyje. idealnie wpasował się między LemON a Zapiskami z 1001 nocy na mojej półce z płytami, a ja powoli staję się owcą łautografów (mam już dwa)!


Gdzieś uciekła mi pierwsza rocznica na blogspocie. Co ciekawe, w jednej z pierwszych notek też pisałam o SAF i o tym, że przyjaciele są trochę jak masochiści. Cóż, w ramach rekompensaty za pójście ze mną na ten festiwal, Aga chce zaciągnąć mnie na Grechutę. Czego się nie robi dla przyjaciół?

środa, 8 maja 2013

Just a mirror for the sun

Po dodaniu poprzedniego posta byłam pewna, że kolejne pojawiać się będą co chwilę, że przełamałam się i wena wróciła. Myliłam się. Na tę notkę znalazłam czas i chęci głównie dlatego, że nałożyłam krem do depilacji na nogi i muszę poczekać teraz dziesięć minut.

Tydzień temu zmarł mój dziadek. Nie będę kłamać, jeśli powiem, że wszystkich zaskoczyła jego śmierć, nawet biorąc pod uwagę fakt, że miał 87 lat. Mimo swojego wieku, mogłabym pozazdrościć mu charyzmy i woli życia. Jeszcze dwa dni wcześniej śmiałam się z koleżanką, że pochodzi on z rodziny długowiecznych i pewnie trochę jeszcze pożyje. Miał złamaną nogę, ale kazano mu już powoli próbować chodzić. Niestety, złapał zapalenie płuc, zawieźli go do szpitala, dali antybiotyk, już czuł się lepiej, a tu przed północą telefon od taty z przykrą wiadomością.

Tak jak śmierć babci w sierpniu zeszłego roku nie zrobiła na mnie najmniejszego wrażenia, tak to zdarzenie wywołało we mnie wiele emocji. Może nie był dla mnie najlepszym dziadkiem, takim jak w filmach o idealnych rodzinach, ale na pewno nie był mi obojętny. Co prawda był przygłuchy, chodził o lasce i faworyzował moje kuzynostwo, a mnie i moją siostrę zawsze odstawiał na dalszy plan, ale przynajmniej był jakiś. Z miesiąc temu, kiedy odwiedziłam go ostatni raz, leżał w łóżku, ale żartował, że nie miał kiedy iść na badanie słuchu, czy że nie zdążył wyskoczyć do bankomatu. Jak na prawie dziewięćdziesięciolatka miał naprawdę sporo planów. I proszę - nauczył mnie czegoś dopiero po swojej śmierci - a mianowicie tego, że mogą cię kochać i to jest okej, ale pozostawanie dla kogoś obojętnym jest jeszcze gorsze, niż bycie nienawidzonym.

Na pogrzebie spotkałam kochaną i mniej kochaną rodzinę, za to stypa była już całkiem tradycyjna. Trzy razy musiałam iść z kuzynem do sklepu po kolejną butelkę alkoholu, ostatecznie poszło ich chyba z pięć. Przy okazji poznałam bliżej kilka osób z rodziny i okazało się, że przecież nie są wcale tacy źli. Nawet dowiedziałam się, że mam kuzyna na PG, a drugi kuzyn bluetoothem przesłał mi Spadającą gwiazdę

Aż wreszcie wszystko wróciło do jako takiej normy. Poza tym, że ojciec jest w domu zdecydowanie zbyt często, bo nie opiekuje się dziadkiem, na podwórzu stoi dziadkowy samochód, a ja uświadomiłam sobie, że została mi tylko jedna babcia, o którą powinnam bardziej dbać. Tymczasem weekendy mam pracowite, poniedziałki przynoszą ulgę, a za pasem juwenalia.

Na koniec pytanie: Co robicie, kiedy bardzo macie ochotę kogoś zabić, ale akurat nie możecie?